Tajlandia 2010

Wyprawa autorska

Od blisko 40 lat wędruję po świecie,przez 10 lat uczestnicząc w wycieczkach szkoleniowych przewodników krakowskich uczyłem się organizować wyprawy trampingowe nim w 1988 roku odważyłem się zorganizować pierwszą wyprawę ( SKANDYNAWIA 88 dla działaczy i przewodników PTTK ). Poźniej dla zabawy, z ciekawości poznania Europy i świata, dla przeżyciapodróżniczej przygody , czy ulegając prośbom przyjaciół organizowałem dla kolegów,rodziny, kuzynów,znajomych i wreszcie dla członków Klubu Podróżnika"Beduin" i sympatyków cotygodniowych spotkań "Pocztówki ze świata" wDworku Białoprądnickim organizowałem wyprawy trampingowe. Były to wyjazdy b. tanie, czasem poniżej kosztów własnych (np. korzystałem z gościnności zaprzyjaźnionych Turków )

Wydaję mi się, że zawsze były to dobrze przygotowane wyprawy i przy pewnej dozie szczęścia nawet na tych "pionierskich" trasach nie było większych potknięć organizacyjnych.Trudno zliczyć ile ich było. Bawiło mnie to, sprawiało ogromną przyjemność gdy ktoś prosił; zrób nam wyprawę do Hiszpanii, do Francji, Skandynawii, do Turcji , do Indii. Niektórzy później pisali "po wyprawie do Turcji nasze apetyty podróżnicze bardzo wzrosły" itp.

Niestety poza aspektem poznawczym i przygodowym, poza podziękowaniami i uznaniem, których efektem były prośby bym za rok znowu z nimi gdzieś się wybrał były i takie wyprawy, tacy uczestnicyo którychstarałem sięjak najszybciej zapomnieć. Wiadomo, że polskiewycieczki należą do najgorszych ze względu na tzw. roszczeniowe podejście. Tylko turyści z Rosji są ponoć jeszcze gorsi. Opowiadał mi jeden z pilotów, że ci zastrzelili swojego pilota za to, że nie postawił im piwa!Często zastanawiałem się czy Ci ludzie niemieli matematyki w szkole podstawowej i nie potrafią policzyć co ile kosztuje? Nie mogą też pojąć, że kosztyorganizacji wyjazdu dla grupy to nie tylko cena biletów lotniczych, pociągu, minibusaczy autokaru, hotelu, ubezpieczenia i posiłków.Każde biuro podróży nim wywiesi w gablocie program wycieczki musi dokładnie zapoznać się z lokalną komunikacją, baząhotelową, kulturą i tradycją danego kraju. Musi zorganizować sieć pośredników, którzy będą dbać o realizacjęprogramu i bezpieczeństwo turystów.Sam zakup biletów lotniczych dla kilku, czy kilkunastu osób teżsprawia dużo problemów. Reklamowana w internecie promocja dotyczyczęsto kilka biletów i to w b. ograniczonym terminie zakupu.

Modne dziś na świecie wyprawy w niewielkim gronie, wyprawy "autorskie" z ciekawą osobą ( podróżnik, wybitny znawca danego kraju, historyk sztuki czy biolog ) są znacznie droższe niż te organizowane przez biura podróży "masówki". Z faktaminie powinno siędyskutować, przedeptałem niemal całą Azję ( szczególnie Bliski Wschód, Indie i Daleki Wschód ), w Tajlandii, gdzie spędziłem wiele miesięcy,byłem jednym z pierwszych Polaków ( patrz : "Śladami Polaków po świecie" M. Kałuski ) To, a możeimoje opowieści o bajecznych krajach Dalekiego Wschodu, ciekawy program iniższa cena niż u konkurencjisprawiają, żeco roku z grona miochsłuchaczy w Dworku zabiegają bym pojechał z nimi do Tajlandii. W 2009 r. było ich więcej niż w poprzednich latach, trzeba było wybierać. Nie wszystkich udało mi się dobrze poznać. Anna,lekarzz Krakowa z polecenia koleżanki Krystyny, Teresa z Kościeliska od roku czekająca na ten wyjazd i para z Leszna Milena Michalska i Mikołaj Zając, te osoby chyba na długo zapamiętają sobie pozostali uczestnicy wyprawy.

(Ulice Luang Prabang w Laosie)

Milena i Mikołaj czyli Teksas nad Mekongiem

Dla satysfakcji osób upokorzonych, osób, którym para z Leszna zepsuła urlop i wreszcie by ostrzec innych przed towarzystwem Mileny i Mikołaja, choć niechętnie muszę o tymnapisać! Zgłosili się z internetu i zadeklarowali udział nie tylko w wyprawie do Tajlandii, ale również w wielomiesięcznej wyprawieprzez Rosję, Chiny, Wietnam, Filipiny, Papuę NowąGwineę i wyspy Indonezji. Byli w Krakowie, a przy okazji pogrzebu kolegizaprosili mnie do siebie. "Jestem poważnym człowiekiem, jak coś powiem to..." no i zaufałem! Problemy zaczęły się już pierwszego dniapobytu w Bangkoku. Wieczorem, po powrocie z przejażdżki lodziąwzdłuż kanałów starego miasta spotkaliśmy się w hollu hotelowym i wówczas z niesłychaną agresją zaatakowała mnie Milena. Rzecz dotyczyła rzekomo brudnego ręcznika. Wtórowała jej Teresa i Anna, z pretensjami o to dlaczego nie ma w programie śniadań. Gdy Janina, Jola i Maryla, panie z Warszawyzaoponowały twierdząc, że wszystko jest zgodne z programem, spotkało ich to co mnie... Tejpyskówce zupełnie biernie przysłuchiwałały sięHalina i Janina, z Krakowa, które niedawno były ze mną w Turcji i nie ukrywały zachwytu moją prezentacją tego kraju! Wstyd!

Następnego dnia zwiedzaliśmy zespół świątynno- pałacowy i nadprogramowo Dzielnicechińską, i Wat Pho - najstarszą świątynię Bangkoku, a jednakdwa dni późniejgdy kierowca naszego minibusuzłośliwie ominął kiczowatą współczesną świątynię rozpętała się istna burza.Były próby łagodzenia nastrojów, zwłaszcza przez najmłodszą uczestniczkę Dianę, ale nie powiodły się. Po przekroczeniu Mekongumiało miejsce wydarzenie w które trudno i mnie i wszystkim którym opowiadam tę historię uwierzyć.Dzienprzed naszym przyjazdempoziom wodyna rzece tak się obniżył, że przestały pływaćwielkie łodzie do Pak Bengu. Tylkopewna doza szczęścia i szybka decyzja płynięcia szybkimi 3 osobowymi znacznie droższymi łodziami przesądziły, że tego dnia dopłynęliśmy do celu.

Wszyscy inni turyści zamiast płynąć wzdłuż Mekongu ( największa atrakcja turystyczna w Laosie ) udali się do Luang Prabang autobusem.

Wydawać by się mogło, że wszyscy będą szczęśliwi. Niestetytak się nie stało. Milenie wydawało się, że to ona jest najważniejszą osobą iwszyscy muszą jej słuchać.Komentowała każdą moją decyzję ,z byle powodu obrażała się, nawetniezbyt "przyjazne spojrzenie" mogło być przyczyną "fizycznej interwencji" Mikołaja. Stojącna brzegu rzeki i filmując pływające łodzie poczułem mocny uścisk ręki... Chwilę późniejponad 100 kg. wagi mężczyznarzucił się na delikatną drobną Ninę i zaczął nią targać. W oczachkobiety, która mogłaby być jego matką pojawił się potwornystrach. Była w szoku, nie kontrolowała swych ruchów, broniąc się uderzyła go w twarz.I wówczas stała się rzecz straszna, o połowę młodsza Milena uderzyła w twarz Ninę, twierdząc "kobieta może kobietę..." Całą scenę obserwowali policjanci laotańscy, byli zaszokowani i wściekli. Skąd ten "gangster" pytali? Jeden z nich chciał założyć Mikołajowi kajdanki...Wstyd, kompromitacja, tłumaczenie, prośba by go puścili. Wydawało się, że ten incydent czegoś nauczy Leszczynian, niestetykażdego dnia były jakieś problemy. Pretensje o "zły" hotel,uwagi do standartu minibusów,niezmienne zajmowanie pierwszych miejsc,arogancja w stosunku do części osób, wymuszanie zmian programu, wymuszanie taxi na przejazd z granicy Tajlandia / Kambodza do odległego o ok. 200 km.Siem Reap itp.

Kilkakrotnie Milena twierdziła, że nie zapłacą zatrzytygodniowy pobyt i choć Mikołajwielokrotnie na trasie twierdził, żeprzekaże pieniądze w Bangkoku po powrociez podróży po Laosie i Kambodży, ale przedwyjazdem do Kanchanaburi beż pożegnania z pozostałymi uczestnikami wyjechali nie płacąc ani jednego EURO. Trudno to komentować!

Przemierzyłem cały świat, odwiedziłem największe kraje wszystkich kontynentów, uczestniczyłem i zorganizowałem wiele wypraw popularyzujących uroki Europy, Turcji, Indii i Dalekiego Wschodu, wędrowałem z różnymi osobami, ale nigdy nie spotkałem się z podobnym zachowaniem jak to miało miejsce tym razem w przypadku Mileny i Mikołaja.Od pierwszego dnia przeszkadzali w realizacji programu, bym nie zrealizował jakiegoś punktu programu. Uzasadniało by to ich roszczeniowe podejście, a jednak... ani Milena, ani Mikołaj, ani nikt inny niewziął do ręki programu by wykazać, że coś nie zostało zrealizowane.Kto chciał mógł zobaczyćznacznie więcej niż w programie, wyższy niż w programie był standart hoteli ( prawie wszystkie z klimatyzacją ) i nawetb. wymagający Wojtek stwierdził w Kanchanaburi, że wszystko zostało zrealizowane!

Długo czekałem by o tym napisać, wstydziłem się swej naiwności wierząc wuczciwość Mikołaja, Mileny, Teresy, Anny, Wojtka, Haliny, Zofii! Oszukali mnie, zaoszczędzilitrochę pieniędzy, aleniektórym osobom marzyły się następne, podobne wyprawy ze mną. Koniec marzeń o Dalekim Wschodzie, Indiach, Peru, Meksyku...

Ciągle zadaję sobie pytanie, po co Ci ludzie tam jechali, zajmowali miejsce innym,psuli urlop nie tylko sobie.Myślę, że tylko po to byzrobić sobie zdjęcieprzed luksusowym hotelem, przejechać na słoniu, poleżeć na skórze tygrysa, kupić sukienkę na bazarze orientalnym?Jeśli ktoś nie potrafiwłaściwie wymówić nazwy stolicy, napisać poprawnie nazwęodwiedzanego kraju, wymienić choćby kilkanajważniejszych zabytków z Laosu, Tajlandii czy Kambodży, to mamy obraz tego co niektórzywywieżli z tej wyprawy! Czy nie można czuć się sfrustrowanym?

Trochę optymizmu

Samopoczucie poprawiła mi seria ostatnich spotkań z młodzieża akademicką Krakowa i Warszawy,udział w uroczystościach urodzinowych Piotrka Sliwińskiego, znakomitego krakowskiego podróżnika młodego pokolenia, przybycie z Łomżydwóch siedemnastolatków iponad setkę podróżników z całego świata, udział w Festiwalu Pozytywnie Zakręconych w Wieliczce gdzie poznałem wielu młodych ( i nie tylko młodych ) ludzi pełnych pasji.Są jednak inni, młodzi, prawi, uczciwi i ciekawi świata ludzie dla, których warto pracować!

W tym dość pesymistycznym obrazietej wyprawy były oczywiście i miłechwile, mili uczestnicy. Nina, Maryla, Jola z Warszawy... Już w przeszłości zdarzały się przypadki, uczciwości, lojalności izdumiewającej odwagi ze strony niektórych uczestników. Gdyby podobnie jak te trzy dziewczyny zachowały się panie z Krakowa inaczej potoczyły by się losy wyprawy.Solidność, prawość, szacunek dla słowa to cechy każdej z tych pań. Zdumiewało mnie ich zachowanie,cierpliwość Niny i Maryli, mądrość życiowa i dystans do tego corobili "centusie krakowscy" i "biznesmeni z Leszna"!

Udało się też zrealizować z nawiązką cały program. Wyprawa była kolejnym niełatwym doświadczeniem. Wiele czasu spędzałem na samotnych spacerach, poznawałem nowych ludzi, nowe miejsca, znakomicie zniosłem trudy wyprawy tak psychicznie jak i fizycznie. Ucieszyłem się też, gdy po powrocie stanąłem na wadze i okazało się, że "ubyło" mnie o 6 kg. i czułem się lepiej, łatwiej też było mi biegać każdego poranka po parku Aleksandry!

(Wat Saket)

(Widok na zespół świątyń królewskich w Bangkoku)

(Pomnik mędrca przed Wat Phra Keo)

(Chedi)

(Makieta Angkor Wat i świątynie królewskie)

(Szmaragdowy Budda wewnątrz świątynie Wat Phra Keo)

(Czakri Mahaprasad - Rama V)

(Wat Pho)

(Leżący Budda w Wat Pho)

(Na dziedzińcu Wat Pho)

W dzielnicy chińskiej:

(Wat Ched Luang)

Wat Phrathat Doi Suthep:

Chiang Mai:

Na Mekongu:

(Ulice Luang Prabang)

(Wat Xieng Thong - świątynia królewska)

W Parku Narodowym w Laosie:

Ayutthaya:

Ruiny świątyń Ayutthaya:

Angkor Wat w Kambodży:

Bayon:

Pochód dżungli:

m

Kanchanaburi w Tajlandii:

(Cmentarz Aliantów)

(mój bungalow)

(Most na rzece Kwai)

(Bungalowy nad rzeką Kwai)